W tym tygodniu ciągle wyskakiwał mi jeden tekst w mediach społecznościowych. Artykuł Naomi Klein i Astry Taylor na temat „faszyzmu końca czasów”. Nie jestem pewien jeszcze, na ile przekonują mnie zawarte tam tezy, ale zapewne warto się z nimi zapoznać.
Fragment:
Posłuchajcie codziennego podcastu Steve’a Bannona – reklamowanego jako czołowe medium ruchu MAGA – a zostaniecie zalani ciągłym przekazem: świat zmierza ku zagładzie, niewierni przełamują barykady, a ostateczna bitwa nadchodzi. Bądźcie gotowi. Przesłanie prepperskie staje się szczególnie wyraźne, gdy Bannon zaczyna reklamować produkty swoich sponsorów. Kupcie złoto od Birch Gold – mówi do słuchaczy – bo zadłużona po uszy gospodarka USA wkrótce się zawali i nie można ufać bankom. Zróbcie zapasy gotowych posiłków od My Patriot Supply. Ćwiczcie celność w domu z pomocą systemu naprowadzanego laserowo. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałbyście w sytuacji kryzysowej, to polegać na rządzie – przypomina słuchaczom (niewypowiedziane pozostaje: zwłaszcza teraz, gdy chłopcy z DOGE rozsprzedają państwo na części).
Faszyzm czasów końca to mrocznie radosny fatalizm – ostatnia przystań dla tych, którym łatwiej jest świętować destrukcję niż wyobrazić sobie świat bez supremacji.
Bannon, rzecz jasna, nie ogranicza się do zachęcania swojej publiczności do budowania prywatnych bunkrów. Równocześnie promuje wizję Stanów Zjednoczonych jako bunkra samego w sobie – kraju, w którym agenci ICE przeczesują ulice, miejsca pracy i kampusy, „znikając” tych, których uznają za wrogów polityki i interesów USA. Naród zabunkrowany to sedno programu MAGA i faszyzmu czasów końca. W ramach tej logiki pierwszym zadaniem jest uszczelnienie granic państwa i eliminacja wszystkich wrogów – zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Ta brutalna robota już trwa w najlepsze – administracja Trumpa, przy wsparciu Sądu Najwyższego, powołała się na ustawę o Wrogich Cudzoziemcach, by deportować setki wenezuelskich imigrantów do Cecotu – owianego złą sławą megaprzewięzienia w Salwadorze. Placówka ta, gdzie więźniom goli się głowy i upycha się do 100 osób w jednej celi z gołymi pryczami, działa w ramach niszczącego swobody obywatelskie „stanu wyjątkowego”, ogłoszonego ponad trzy lata temu przez premiera Salwadoru – miłośnika kryptowalut i chrześcijańskiego syjonisty – Nayiba Bukele.
Bukele zaproponował, że udostępni taki sam system „usług za opłatą” dla obywateli USA, których administracja chciałaby wrzucić do sądowej czarnej dziury. „Uwielbiam to” – powiedział niedawno Trump, zapytany o ten pomysł. I trudno się dziwić – Cecot to chora, ale logiczna konsekwencja fantazji o „mieście wolności” – strefie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a zasady sprawiedliwości proceduralnej nie obowiązują. Powinniśmy się spodziewać o wiele więcej takiego sadyzmu. W przerażająco szczerym wystąpieniu p.o. dyrektora ICE, Todd Lyons, powiedział podczas Border Security Expo 2025, że chciałby widzieć bardziej „biznesowe” podejście do deportacji: „takie jak [Amazon] Prime, tylko że z ludźmi”.
Jeśli więc pilnowanie granic zabunkrowanego narodu to zadanie numer jeden faszyzmu czasów końca, to niemniej ważne jest zadanie numer dwa: by rząd USA rościł sobie prawo do wszelkich zasobów, których mogą potrzebować jego chronieni obywatele, by przetrwać nadchodzące ciężkie czasy. Może to być kanał panamski. Albo szybko rozmarzające szlaki żeglugowe wokół Grenlandii. Albo ukraińskie surowce strategiczne. Albo świeża woda z Kanady. Powinniśmy myśleć o tym nie tyle jako o tradycyjnym imperializmie, ile jako o „preppingu” w skali państwowej. Zniknęły stare kolonialne zasłony dymne w postaci szerzenia demokracji czy słowa Bożego – gdy Trump łapczywie skanuje glob, chodzi mu o gromadzenie zapasów na czas cywilizacyjnego upadku.
To właśnie mentalność bunkrowa tłumaczy też kontrowersyjne religijne wycieczki JD Vance’a w stronę katolickiej teologii. Wiceprezydent, który swoją karierę polityczną w dużej mierze zawdzięcza hojności Thiela – głównego preppersa – tłumaczył w Fox News, że zgodnie ze średniowieczną chrześcijańską koncepcją ordo amoris (tłumaczoną jako „porządek miłości” lub „porządek miłosierdzia”), miłości nie jesteśmy winni tym, którzy znajdują się poza bunkrem: „Najpierw kochasz swoją rodzinę, potem sąsiada, potem społeczność, potem współobywateli we własnym kraju. A dopiero później możesz się zająć resztą świata – jeśli w ogóle”. (A patrząc na politykę zagraniczną administracji Trumpa – raczej nie). Innymi słowy: nikomu poza naszym bunkrem nic nie jesteśmy winni.
Nie ma czegoś takiego jak „ordo amoris”, jest „ordo caritatis”.
Oczywiście nie ma to wpływu na to, jak bardzo cynicznie i niemoralnie wykorzystują to pojęcie politycy.