Teoria podkowy, czyli o histerii wokół Zandberga
Mateusz Mazzini pisze w "Gazecie Wyborczej", że skrajna lewica stoi obok skrajnej prawicy. Jako przykład podaje... Adriana Zandberga.
Czy teoria podkowy nadaje się do opisu współczesnej sytuacji politycznej? Przypomnijmy, w skrócie polega ona na przekonaniu, że skrajna prawica i lewica, mimo pozornych różnic, są do siebie bardzo podobne.
Mateusz Mazzini w tekście dla „Gazety Wyborczej” uważa, że to dobre wytłumaczenie tego, co dzieje się nie tylko w Polsce, ale ogólnie na świecie. Nawiązując do przepływu młodych wyborców między Sławomirem Mentzenem a Adrianem Zandbergiem, stwierdził, że „Polska podkowa objawiła się w pełnej okazałości i zadecyduje o wyniku drugiej tury – czyli o przyszłości całej polskiej demokracji”.
To, mówiąc delikatnie, jest błędna diagnoza.
Jeśli ktoś chce rozpatrywać historię całego świata, to oczywiście znajdzie przykłady zbrodni popełnianych zarówno przez lewicowe, jak i prawicowe ugrupowania (na marginesie, znajdzie też zbrodnie popełniane w imię wolnorynkowych reform – patrz Chile Pinocheta).
Kiedy spojrzymy jednak na ostatnie kilkanaście lat polityki w krajach demokratycznych, to jakakolwiek próba symetryzowania okazuje się oparta na kruchych podstawach.
Pomyślcie sobie o wszystkich tych politykach, którzy wzbudzają uzasadnione lęki, że dążą do podkopania systemu demokratycznego. Lista nazwisk jest dobrze znana: Trump, Orban, Kaczyński, Musk (tak, zaliczam go do polityków), Farage (ten od Brexitu), Bolsonaro.
Na tej liście próżno szukać postaci lewicy. Standardowa riposta brzmi: bo skrajna lewica nie objęła władzy, ale gdyby objęła…
Od razu należy sobie jednak zadać pytanie, dlaczego nie objęła ona władzy? Może dlatego, że nie ma jej jako poważnej siły politycznej i większość strachów przed skrajną lewicą jest tak naprawdę sztucznie pompowana?
Świetnym przykładem są USA. Ciągle słyszymy, że jest tam jakaś skrajna lewica, tak samo niedemokratyczna jak prawica. Z jakiegoś jednak powodu, kiedy Partia Demokratyczna objęła władzę, to nie zaczęła porywać ludzi z ulicy, nie zaczęła naruszać autonomii uczelni, nie zniszczyła międzynarodowych programów pomocowych. Podobno skrajna Kamala Harris nie wyciągnęła ludzi na ulicę, żeby zaatakowali Kapitol, gdy przegrała wybory. Najbardziej lewicowi politycy w Partii Demokratycznej, jak Bernie Sanders czy Alexandria Ocasio-Cortez, nie wzywali do zrobienia żadnej rzeczy naruszającej fundamenty demokracji.
Może warto zadać sobie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego, gdy przychodzi do dyskusji o skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, to przykładami tej pierwszej są politycy sprawujący realną władzę na najwyższych szczeblach, a przykładami tej drugiej są albo komentatorzy w mediach społecznościowych, albo partie i politycy z przeszłości? Kiedy zapytałem kiedyś o przykład skrajnej lewicy, ktoś odparł… Czerwone Brygady. Włoska organizacja sprzed 60 lat.
Mazzini robi jakieś wygibasy retoryczne i stara się uzasadnić teorię podkowy, pisząc: „Hipoteza podkowy mówi nie tylko o bliskości partii radykalnych i ich elektoratów. Pokazuje też, że to grupy mocno antydemokratyczne, bo niezdolne do jakiegokolwiek kompromisu. Nie chcą wchodzić w sojusze, żądają pełnej akceptacji swoich postulatów, z niczego nie są gotowe zrezygnować”.
To się sprowadza do absurdalnej tezy, że antydemokratyczność Zandberga polega na tym, że nie idzie na kompromis z Trzaskowskim i go nie popiera. Można się z Zandbergiem zgadzać lub nie, ale jeśli to ma być przykład lewicowej antydemokratyczności, to ręce opadają. Bo przypomnę, przykładem prawicowej antydemokratyczności jest na przykład to, że Trump wysyła ludzi do obozu koncentracyjnego w Salwadorze.
Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby dotarło: nie, brak poparcia dla Trzaskowskiego, to nie jest taka sama skrajność jak wysyłanie ludzi do obozów, łamanie prawa, ataki na niezależność uczelni czy szczucie na mniejszości.
Kto tego nie rozumie, nie rozumie, na czym polega demokracja.
Mazzini w jednym ma rację. Mamy do czynienia z przepływem młodego elektoratu między Mentzenem a Zandbergiem. Ale to nie świadczy o tym, że obaj są tak samo skrajni. Jeśli już, to pokazuje, że młodzi wyborcy szukają kogoś spoza duopolu KO i PiS. Gdy nie mieli wyboru, szli do Mentzena. Gdy w kampanii pojawił się Zandberg, część uznała, że woli polityka z Razem.
I każda osoba o demokratycznych i proeuropejskich poglądach powinna się z tego cieszyć, a nie wykrzykiwać: tu skrajność, tam skrajność!
Bo ci centrowi demokraci, tak naprawdę nie są demokratami z pełnym przekonaniem. To najwyraźniej widać w tym całym przekonaniu, że "reformy powinny boleć", że "obietnice w kampanii to jedno, ale to co się robi to co innego", cała ta ekstremalnie paternalistyczna optyka.
To Trzaskowski jest większym ortodoksem, proponując przywileje dla przedsiębiorców, które mogą zmienić system ekonomiczny w Polsce.
Otrzymanie trochę więcej pieniędzy, ale z większą niestabilnością. Praca w niepewnych warunkach wiąże się z ryzykiem, np. nagłego zwolnienia, bez gwarancji równomiernych zysków.
Jeśli chodzi o Nawrockiego, Antoni Dudek obawia się destabilizacji wojska, porównując to do polaryzacji w sądownictwie. Jednak to tylko teoria, oparta na tym, że generał nie klaskał podczas przemówienia Dudy 1 maja.
Ostatecznie Trzaskowski proponuje większe zmiany w gospodarce i życiu przeciętnego obywatela. I jeżeli chodzi o skrajności to właśnie to jest skrajna frakcja gdyż zasadniczo mówi to co "skrajna" Konfederacka.
Ten kwazji plagiat dotyczący deregulacji ustaw z UE 1+1 , który wysunął Mentzen a powtórzył Trzaskowski to zasadnicza ich pogląd a nie jakaś pomyłka czy kradzież.