Tak się ściemnia Polakom
Są takie poglądy, które znajdziecie w mediach od „Polityki”, przez „Do Rzeczy”, po Kanał Zero. Jakie? Podpowiedź: takie, które sprzyjają zamożniejszej grupie społeczeństwa.
Przyznam, że irytuje mnie, gdy w dyskusjach o podatkach różni komentatorzy mówią: „Och, Polacy nie ufają państwu”, „Mają dość socjalu”, „Nie chcą progresji podatkowej”. Po pierwsze, sondaże są tu niejednoznaczne – ich wyniki często zależą od sposobu zadania pytania lub kontekstu dostarczonego respondentom. Po drugie – i na tym chcę się skupić w tym wpisie – ci komentatorzy zachowują się tak, jakby ta niechęć rodziła się spontanicznie w naszych głowach i nie miała nic wspólnego z tym, co codziennie słyszymy i czytamy.
Oto dwa przykłady, na które natrafiłem trzy lata temu, gdy pisałem o tym problemie:
„Dziś mija 40 lat od dnia, kiedy Ronald Reagan ogłosił plan cięcia podatków. 86% gospodarstw domowych awansowało do wyższej grupy zarobkowej. Przez 10 lat PKB rosło 7,3% rocznie” – pisał na Twitterze Tomasz Wróblewski, człowiek, który zwiedził większość polskich mediów: był redaktorem naczelnym „Newsweeka”, „Dziennika Gazety Prawnej”, „Rzeczpospolitej” i „Wprost”, a obecnie można go spotkać w „Do Rzeczy”.
Z tymi danymi jest pewien problem – są całkowicie zmyślone. Za Reagana PKB rosło o 3% rocznie, czyli mniej więcej tak samo jak w latach poprzedzających słynne cięcia podatków. Dziś wiemy też, że na tych cięciach skorzystała tylko garstka najbogatszych.
Średnie roczne tempo wzrostu realnego PKB w Stanach Zjednoczonych w okresie sprawowania urzędu przez kolejnych prezydentów
Z kolei Mariusz Janicki pisał na łamach „Polityki” o rosnącej świadomości, że „socjal i ideologicznie motywowana polityka podatkowa za bardzo już odrywają się od realnego wkładu pracy, indywidualnego wysiłku i właśnie sprawiedliwości społecznej”. Na jakiej podstawie tak twierdzi? Nie wiadomo. Dziwne to jednak tezy w kraju, gdzie nauczycielka płaci procentowo wyższe podatki od menedżera na samozatrudnieniu (ewenement w Unii Europejskiej).
Jak pisze ekonomista Jakub Sawulski:
Polski system podatkowy jest regresywny – bardziej obciąża osoby o niskich dochodach niż osoby o wysokich dochodach. Konsumpcja jest z natury opodatkowana regresywnie. Aby to zrównoważyć, większość państw UE stosuje progresywne opodatkowanie pracy (wyższe dla wysokich zarobków). Polska jest tu wyjątkiem – opodatkowanie pracy jest liniowe, czyli takie samo dla niskich i wysokich zarobków. W przypadku własnej działalności gospodarczej im bardziej dochodowa firma tym mniejsze obciążenie zysków. Wysokodochodowe firmy są znacząco niżej opodatkowane niż umowy o pracę. To skłania osoby o wysokich zarobkach do fikcyjnego samozatrudnienia – w rezultacie osoby te płacą często niższe podatki niż pracownicy o niskich dochodach.
Wykres z tekstu Sawulskiego.
To jeden z powodów, dla których nasze nierówności dochodowe – jak pokazują badania Bukowskiego, Novokmeta, Brezińskiego i innych polskich ekonomistów – są niepokojąco wysokie, jedne z najwyższych w Europie.
Udział dochodu najbogatszego 1% populacji w całkowitym dochodzie w poszczególnych krajach Unii Europejskiej w roku 2018.
Janicki ma rację w jednym – nasz system podatkowy rzeczywiście jest motywowany ideologicznie. Tyle że nie w taki sposób, jak sugeruje. Ideologizacja nie polega na nadmiernym opodatkowaniu „pracowitych”, lecz na tym, że – w przeciwieństwie do większości krajów Unii Europejskiej – zdecydowanie zbyt mocno faworyzujemy najlepiej zarabiających kosztem osób o najniższych dochodach.
To tylko dwa przykłady obrazujące szersze zjawisko. Ale jeśli chcecie czegoś bardziej systematycznego, to czworo polskich ekonomistów przeprowadziło analizę debaty medialnej na temat Nowego Ładu i proponowanych w nim zmian podatkowych. Oto ich wnioski:
Nasza analiza pokazuje, że przedstawiciele biznesu zdominowali debatę na temat reformy podatkowej — odpowiadali za trzy na cztery komentarze w mediach. Co więcej, ton wypowiedzi przedstawicieli biznesu był średnio bardziej negatywny niż w przypadku innych grup. Ustaliliśmy również, że z czasem początkowo lekko negatywny ton dziennikarzy stopniowo słabł i zbliżał się do wyraźnie negatywnego tonu przedstawicieli biznesu. Sugeruje to, że środowiska biznesowe mogły skutecznie wpłynąć na ogólne nastawienie mediów wobec reformy. Debata wprowadziła opinię publiczną w błąd, tworząc u wielu wyborców fałszywe przekonanie, że na reformie stracą. Ostatecznie rząd wprowadził korzystne dla biznesu poprawki do ustawy i przyznał, że głównym celem zmian było zwiększenie poparcia ze strony przedsiębiorców i zmniejszenie oporu społecznego wobec reformy.
Nie wierzę, że pojedynczy tekst — nie mówiąc już o tweetach — może realnie oddziaływać na społeczeństwo. Wierzę natomiast w coś, co brytyjski dziennikarz George Monbiot nazywa „infrastrukturą perswazji”. Jeśli jakiś komunikat jest powtarzany tysiące razy, w różnych wersjach i w różnych mediach, zaczyna realnie wpływać na poglądy obywateli. Straszenie socjalizmem, pochwały dla reaganowskiego fundamentalizmu rynkowego, biadolenie nad „rozbuchanym socjalem” – to wszystko można znaleźć niemal we wszystkich polskich mediach, od „Gazety Wyborczej” czy „Polityki” po „Do Rzeczy” i Kanał Zero.




